Rzeki, jeziora, morza, płyny – Apophis
Rzeki, jeziora, morza. Płyny
Święty nie jestem
Chory bynajmniej
Wśród kręgów solarnych
Życie mnie tknęło
Swój welon przyniosło
Welon dusz męczarnych
Oj kocham Cię słońce
Księżycu moich myśli
Myśli najmniej oczywistych
Tam gdzie kwiat
Pije z mych ust
Niewdzięczne rymy
Tam też dym zaniosłem
I na końcu niech wyjaśnię
Rzeki, jeziora, morza. Płyny.
Apophis
Dzisiaj nie zasnę. Nic jest i nic nie jest. Ja gasnę. Kurz pokrył moje łuski. Ogień dochodzący z nadprzestrzeni moich trzewi wydaje się wyblakły. Już nie grzeje.
Wielka niewiadoma spoczęła na trawiastej łące. Słońce, ogniu zachodzący w nocnej marze nie byłeś powiązany z siłą uśmiechu, którą cię darzyłem.
Rydwan rwie się na boki. Czy jeździec jest ślepy? Koń biały i koń czarny pamiętają żal lampy pustelnika. Żar jej samotny jak pergamin, na którym są zapisani. Jak laska, którą się ten podpiera. A gdy kielich krwi pańskiej zbeszcześciłem maczając w nim suchara ten powiedział:
Precz złomny człecze, umów niedotrzymujący.
Skąpany w beznadziei i z świętości drwiący.
Idź tam gdzie Apophis drzemie,
Idź i odnajdź swoje brzemię.
Gdy otrzymałem odpowiedź na niebie pojawił się znak. Krzew płonący spadał na ziemię. Wśród blasków gwiazd oświetlających liście krzewów, rozebrałem się do naga i czekałem na koniec.
Ten nie przyszedł. Serce me zostało jednak zatrzymane. Obłoki, które z nią odszyfrowywałem spłynęły kaskadą wodospadu w jego objęcia. Boga umarłego. Ja wstałem z popiołów i nie oglądając się na przeszłość utknąłem w przyszłości. Bujnie rozkwitały moje włosy, moja broda, gdy wspominałem rzekę, jeziora, morza płyny, pędzące jak Kelpie w marcowym garncu.
Ona wróciła twierdząc, że umarły życia jej nie dał. A ja wiedziałem i słyszałem głosy powtarzające ciągle jedno i to samo: “Wstań, młody feniksie, wstań”.
A ja, pył grobu otwartego nie mogłem i wciąż leżałem pod drzewem z monetami. Jeśli mam być szczery, to tylko z samym sobą. Na prawdzie się zawiodłem. Prawda kłamie. Manipuluje zwierzętami.
A małpa? Ta chodząca nienawiść? Czy ona nie ma wstydu? Jabłkiem gardzi? Zjem ją. I do wszystkiego nie dojdzie. Nie będzie niczego.
Dzisiaj nie zasnę. Nic jest i nic nie jest. Będę świecił do końca.